Pożytki z brzytwy.

Posted in polityka with tags , , , , , , on 17 lutego, 2020 by aristoskr

W czasach przednaukowych, gdy filozofia tworzyła metody poznawania i opisu świata, chcąc nie chcąc rywalizowała z religiami, bo w świętych księgach świat jest opisany kompletnie i bezdyskusyjnie. Chyba, że jednak nie jest. Problemy pojawiały się w chrześcijaństwie niemal nieustanie, bo za opis świata przyjęto mitologię malutkiej, mało znaczącej społeczności, która w dodatku była konglomeratem wierzeń i mitów zapożyczonych z innych kultur, bezładnie przetłumaczonych i mających służyć leczeniu kompleksów społecznych.

Mnie najbardziej spodobały się metafory skonstruowane przez  Wiliama Ockhama i George’a Berkeleya. Pierwszy był mnichem, filozofem, logikiem i akademikiem, uznanym za heretyka, choć po śmierci zrehabilitowanym. Cokolwiek to dla kościoła katolickiego znaczy. Mocą papieża przeniesiony został z piekła do nieba ? Skorzystał z tego Marcin Luter, który przejął od Ockhama jego wizję boga i uczynił z niego, post mortem, protestanckiego prekursora.

Logika Ockhama, według niektórych, spowodowała natychmiastowy upadek teologii. Jak się okazuje, niestety, nie do końca. W sporze pomiędzy władzą świecką a papiestwem Ockham stał konsekwentnie po stronie władzy świeckiej zarzucając kościołowi uzurpację, niezgodną z przesłaniem pisma świętego.

Wiliam Ockham wymyślił najlepszą brzytwę świata. Choć tak naprawdę zasadę ekonomii myślenia sformułował siedemnastowieczny niemiecki filozof Johannes Clauberg. Sam Ockham uważał, że nie należy wprowadzać nowych pojęć, kategorii czy bytów, jeśli nie jest to uzasadnione poprzez rozum, doświadczenie lub biblię. Clauberg usunął wyrażenie lub czasopisma… przepraszam, biblię i stworzył racjonalną zasadę ekonomii wnioskowania, którą bardzo polubiłem. Chyba najbardziej znane jest zastosowanie Brzytwy Ockhama przez Pierre’a Simona de Laplace’a.  Też go lubię.

Inny chrześcijański filozof, a nawet biskup,  którego cenię, to George Berkeley. To już rzeczywisty protestant, anglikanin i też miał szczęście trafić na watykański indeks ksiąg zakazanych. Z czego od razu można  wnioskować, że jego dzieła miały sens.

Berkeley jako jeden pierwszych zwrócił uwagę, że na podstawie dochodzących do nas sygnałów i bodźców powstaje jedynie subiektywne wyobrażenie o świecie. To rewolucyjne stwierdzenie przywiodło go potem do absurdalnych wniosków o istnieniu boga, który podtrzymuje istnienie świata materialnego ale to i tak nie umniejsza wagi jego odkrycia.

Dziś wiemy, o ile w swoim odkryciu Berkeley miał rację, o tyle świat materialny istnieje bez potrzeby istnienia zewnętrznego obserwatora. Choć fizyka kwantowa dowiodła, że nachalny obserwator wpływa na świat materialny, poprzez samą  obserwację.  To też być może, cichy tryumf Berkeleya. Z drugiej strony słusznie wątpił w skuteczność indywidualnego poznania świata. Współczesną odpowiedzią na jego odkrycie jest intersubiektywność poznania, stałość metodologiczna i powtarzalność doświadczeń. Czyli podstawy metodyki poznania naukowego. Dopiero dotrzymanie tych wszystkich warunków daje szansę na uzyskanie, w miarę pewnej, wiedzy o świecie.

Ten przydługi wywód o Ockhamie i o Berkeleyu wydawał mi się potrzebny a poza tym ich lubię. A potrzebny do komentarza książki Łukasza Lamży – Światy równoległe.

Książkę bardzo polecam, autor z cierpliwością czułego psychoanalityka pochyla się nad społecznościami funkcjonującymi w ramach własnych mitologii. Od antyszczepionkowców/proepidemiotyków po płaskoziemców. Gdzieś pośrodku zajmuje się bardzo ciekawą grupą. To kreacjoniści – zwolennicy koncepcji młodej ziemi. To ważna grupa chrześcijan -wyznawców i chyba jedyna, która poważnie traktuje zapisy biblii. Wszystkie zapisy. Autor książki przytacza zresztą stanowisko kościoła katolickiego, w zasadzie unieważniające połowę starego testamentu. Bóg jest kreatorem, siła sprawczą ale raju, potopu i proroka w brzuchu Lewiatana w zasadzie nie było. A co zresztą  ? To zależy. Kościół skupił się na obronie nowego testamentu choć i to jest niesłychanie trudne. Stary odpuścił… Tyle że nowy nie istnieje bez starego, bogiem nowego testamentu jest bóg starego.

Kreacjoniści próbując uprawdopodobnić potop przy pomocy wiedzy naukowej, wyciągają wnioski z odkrycia Berkeleya. Szukają intersubiektywnych dowodów naukowych na to, że np. pływanie arką ze zwierzętami było możliwe. No cóż, gdyby chociaż na świecie nie było korników… Jednak ignorują, zapewne świadomie brzytwę Ockhama.  Ignorują też  Laplace’a, który powiedział, że do objaśniania jak działa świat, hipoteza boga nie jest potrzebna. Nie jest też potrzebna religia. A więc konsekwentnie, nie jest potrzebny konkordat.

Co nie znaczy, że nie powinniśmy pamiętać o dobrych chrześcijanach takich jak Ockham, Berkeley, Newton, Kopernik czy Ignacy Krasicki. Ale stale używać brzytwy. Ockhama (Laplace’a)

Europejskie realia

Posted in demokracja, historia, lewica, UE with tags , , , , , on 3 Maj, 2024 by aristoskr


Święto Unii Europejskiej nie bez powodu ustanowiono w dniu następującym po symbolicznej rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie. Projekt Unii powstał niejako w odpowiedzi na fiasko koncepcji państw narodowych. Miał wymusić współpracę przede wszystkim w celu wprowadzenia stałego pokoju, a dopiero w dalszym planie zapewnienia rozwoju regionowi.
Pozornie wyglądało to odwrotnie: zaczęto od ścisłej współpracy gospodarczej we Wspólnocie Węgla i Stali poprzez Euratom, a wreszcie EWG. Do Euratomu mam szczególną sympatię, choć nie stał się częścią Unii Europejskiej i funkcjonuje jako osobny traktat wspólnotowy.
Warto pamiętać, że Unia rozwijała się również w efekcie rywalizacji pomiędzy blokami wschodnim i zachodnim. Między innymi dlatego powoli postępowała integracja zachodniej Europy, doprowadzając ostatecznie do powstania realnej Unii w 1993 roku na mocy podpisanego rok wcześniej traktatu z Maastricht. Tak powstały twór przypominał już konfederację, ale daleko było mu do Stanów Zjednoczonych Europy.
Jednak już wtedy Unia była pod kilkoma względami bardziej zintegrowanym quasi-państwem niż Stany Zjednoczone. Nie wszyscy wiedzą, że prawdziwa integracja USA rozpoczęła się w zasadzie dopiero po II wojnie. Jeśli dojdą do skutku zmiany w pozyskiwaniu dochodów własnych UE, to od zwykłej federacji będzie Europę dzielił jedynie brak wspólnej armii. UE ma już wspólną walutę, używaną nawet przez te kraje, które jeszcze jej nie przyjęły. Może niektórym to umknęło, ale euro jest równoprawnym środkiem płatniczym w Polsce obok złotówki.
Polska dołączyła do Unii w wielkim otwarciu razem z dziewięcioma państwami w 2003 roku, a formalnie w 2004 roku. Teraz obchodzimy 20. rocznicę akcesji. Politycy w Polsce wcale jednak nie byli zgodni w tej sprawie. Najbardziej proakcesyjnymi partiami były SdRP/SLD i Unia Demokratyczna/Wolności. Obu partii już nie ma. Taki omen?
Polskę do Unii wprowadzało SLD, z tym że rolników bardziej PSL. Batalia szła o polskie mleko i Niceę. Jak ogłosił Leszek Miller po negocjacjach, „Mamy to mleko” (a w zasadzie kwoty mleczne). Protokół nicejski (system głosowania, który miał się zmienić w wyniku akcesji nowych państw) urósł do rangi polskiej racji stanu, przynajmniej zdaniem Jana Rokity, typowanego na premiera wspólnego rządu PO – PiS. Nicea albo śmierć.
Referendum akcesyjne było najbardziej udane ze wszystkich. Poparcie dla akcesji okazało się znacząco większe niż dla Konstytucji. Prawie ¾ głosujących było za wejściem do Unii, a w niektórych województwach (śląskie, opolskie, lubuskie, zachodniopomorskie, warmińsko-mazurskie i pomorskie) poparcie przekroczyło 80%.
Do wspólnego rządu PO-PiS nie doszło, system nicejski trafił do lamusa historii, a pod traktatem lizbońskim podpis złożył Lech Kaczyński. To dzięki niemu Polska nadal jest w Europie, a Europa zrobiła wtedy kolejny krok w kierunku federacji.
Na plus należy zapisać Donaldowi Tuskowi, że ratyfikacji nie zablokował, choć przyłączył się do protokołu brytyjskiego, blokując bezpośrednie stosowanie Karty praw podstawowych. Karta ta nadal nie obowiązuje w pełni, mimo że PO już trzy razy w kolejnych kampaniach obiecywała jej ratyfikację. PiS przynajmniej nie obiecywało, więc poniekąd dotrzymało słowa. Przeciw Karcie ostro protestowali członkowie polskiego episkopatu. Teraz, po opuszczeniu UE przez Wielką Brytanię, zostaliśmy jedynym krajem bez ratyfikowanej Karty praw podstawowych. Nie należy też się spodziewać jej ratyfikacji w najbliższym czasie, a przynajmniej dopóki lokatorem wielkiego pałacu z żyrandolem pozostaje PAD. Tak więc na wyraźne życzenie naszych rządzących jesteśmy Europejczykami drugiej kategorii.
Rzeczywistość ma jednak swoiste poczucie humoru. Najbardziej eurosceptyczny rząd po roku 1989 przeprowadził ratyfikację traktatu, który proponował jeszcze ściślejsze związki państw Unii, a także zwiększał kompetencje i realną władzę Komisji Europejskiej, dzięki czemu Unia zrobiła kolejny krok w kierunku federalizacji. W roli Rejtana tym razem obsadził się Zbigniew Ziobro, który o mały włos nie uzyskał taktycznego wsparcia od PO, choć tak naprawdę głosowanie wstrzymujące się było w takim wypadku tożsame z głosowaniem przeciw. Całe szczęście, że posłowie Lewicy odżywiali się lepiej niż poseł Dyka, którego rozstrój żołądka obalił rząd Suchockiej.
Popierając ratyfikację traktatu, rząd Morawieckiego ukręcił bat na siebie. Korzyści z KPO zapisuje na swoje na konto rząd Tuska. Przelewy już przyszły, ale trzeba jeszcze doprowadzić do porozumienia z Komisją Europejską w sprawie zmian w polskim KPO. Wycofanie się z niektórych obietnic może być trudne, a z innych kontrowersyjne. Od dyrektywy budynkowej nie ma już odwrotu pomimo sprzeciwu Trzeciej Drogi. Negocjacje w sprawie rezygnacji z podatku od samochodów też nie muszą się udać, choć w tej kwestii rząd mógłby uzyskać nawet poparcie PiS. Ciekawe, jak w tym klinczu zachowa się Lewica czy raczej obie lewice.
Wspólna Europa jest już więcej niż tylko marzeniem, jest faktem. A przynajmniej jeszcze nim jest, bo czerwcowe wybory nie dają gwarancji, że nadal tak będzie. Wspólna Europa to jedyna szansa na przetrwanie tego kontynentu i jego mieszkańców. To marzenie tych, którzy przeżyli koszmar wojny, nazizmu i Holokaustu – marzenie wymyślone po to, by tamto nigdy się nie powtórzyło, by ludzie nauczyli się żyć razem. W tym celu Europa musi być bardziej sprawiedliwa, bardziej solidarna i bardziej zaufać nauce. Szybkie przygotowanie szczepionek przeciw COVID-19 to efekt wielu lat badań naukowych oraz miliarda euro, jakie Biotech otrzymał z funduszy publicznych.
Europejski Fundusz Odbudowy i Rozwoju ma pomóc Europie nie tylko przetrwać, ale i uniknąć przyszłych zagrożeń. Problem w tym, że przetrwanie wymaga większej federalizacji oraz większych kompetencji i możliwości egzekucji przekazanych unijnej administracji. A liczba zwolenników federalizacji znacząco spadła. W Polsce jej zwolennicy są niemal wyłącznie na lewicy. Europa musi się zmienić, żeby Europejczycy przetrwali. By mogli marzyć.

(Nie)spełnione postulaty.

Posted in Kraków, lewica, polityka, Polska, UE with tags , , , , , , , , on 1 Maj, 2024 by aristoskr

Wśród polityków uważających się za lewicowych częste są narzekania, że wszystkie postulaty lewicy zostały zrealizowane, przejęte czy ukradzione. Wszystkie, bądź prawie wszystkie z XIX wieku. A tym czasem mamy wiek XXI zupełnie inne realia zupełnie inne systemy ekonomiczne. Z drugiej strony, choć mamy Kodeks Pracy to praktyka i badania wykazują, że rzeczywistość wymyka się regulacjom. Według badań Polskiego Instytutu Ekonomicznego, pracujemy w Polsce tygodniowo o 3 godziny dłużej niż wynosi średnia w Europie. Tylko w Grecji , wg statystyk pracują dłużej od nas bo 41 godzin , gdy my zaledwie 40 godzin i 24 minuty. Dzięki niezwykle elastycznemu wdrożeniu dyrektywy Work life balance wzbogaciliśmy się o dodatkowy urlop bezpłatny i uwaga, rewolucja 2 dni urlopu płatnego w połowie. Mamy szerokie tradycje w takim implementowaniu dyrektyw unijnych, by pracownicy nie oszaleli ze szczęścia. Tak wprowadzono przepisy Radach Pracowników, by nie znaczyły zbyt wiele i nie były potrzebne również pracownikom.

Od naszej akcesji do Unii prawodawstwo unijne jest bardziej przyjazne pracownikom niż wyobrażenia naszych rządzących. Świętując 20 lat funkcjonowania w Unii, świętujemy dwudziestolecie nie ratyfikowania Karty Praw Podstawowych. I nie będzie to ostatnia taka rocznica.

Może po ponad 150 latach pora na nowy Manifest ? Taki, który będzie miał uaktualnione cele, nowe postulaty, nowe żądania? Progresywnych podatków osobistych, podatków majątkowych, powszechnego europejskiego CIT-u. Jednakowych standardów pracy i opieki zdrowotnej. Adekwatnych nakładów na naukę i edukację. Robotyzacja i sztuczna inteligencja powinny wspierać pracowników i zastępować w trudnych i ciężkich czynnościach. Podatki od kapitału powinny wspierać systemy emerytalne. Podwyższanie wieku emerytalne spowoduje jedynie taki efekt, że więcej pracujących nie dotrwa do emerytury.

Tak, potrzebujemy nowych manifestów, nowych międzynarodówek, nowych sojuszy ludzi pracy. Miejsce takich sojuszy powinien był Parlament Europejski. Wtedy wysiłek naszych poprzedników nie zostanie zmarnowany. Niech się świeci 1 maja

Słowo ostatnie

Posted in demokracja, samorząd, wybory samorządowe with tags , , , , , on 26 kwietnia, 2024 by aristoskr


O wyborach, oczywiście. Oczywiście, samorządowych. Bo za miesiąc z haczykiem wybory europejskie. Co ciekawe, w kraju nad Wisłą (i Wisłokiem) poparcie dla Unii Europejskiej jest cały czas jednym z największych w Europie, a frekwencja – ta rzeczywista – najniższa ze wszystkich wyborów w Polsce i jedna z najniższych w UE.
Ale wracajmy do naszych buraków i w ogóle warzyw, choć w zasadzie ogórki to owoce. Dlaczego ogórki? Bo do poniższych rozważań skłonił mnie tekst z krakowskiej, coraz mniej lokalnej „Wyborczej”. „Mizeria kandydatów była porażająca” – napisał Tomasz Ulanowski, dziennikarz naukowy, z wykształcenia anglista, światopoglądowy naturalista.
Pan Tomasz ubolewa na niską frekwencją, choć biorąc pod uwagę wybory samorządowe, tegoroczne 51,9% było tylko odrobinę niższe od wyniku z 2018 roku: 54,9%, a przecież i tak wyższe niż w roku 2014: 47,%. Więc, panie Tomaszu, powodów do marudzenia nie widzę.
Potem pan Tomasz narzeka na kandydatów, pisząc, że może z perspektywy metropolii tego nie widać, ale w Polsce powiatowej (a pewnie i gminnej) „mizeria kandydatów w wyborach samorządowych była porażająca”. Tu patrząc z prowincjonalnej, ale jednak metropolii, powiem, że Kraków to też powiat. Ale i gmina. A więc niestety mizeria. Oczywiście, kandydatów więcej, przez co wśród ogólnej mizerii łatwiej o rodzynka. Lub rodzynkę. Generalnie, winne grona.
Bo – jak pisał stary Litwin o grzeczności – demokracja nie jest nauką łatwą ani małą. Niełatwą, bo nie na tym się kończy, jak nogą zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo. Demokracja to reguły, zasady, wiedza, prawo i pieniądze. Z tym że pieniędzy zwykle akurat jest najmniej, a do wiedzy garnie się garstka. Albo i nawet jeden czy dwa palce.
Pan Tomasz mieszka w gminie Wieliczka, czyli w gminie miejsko-wiejskiej. Żali się, że żaden z kandydatów nie zapukał do jego drzwi. Do moich też nie, choć to inna gmina. Trochę to rozumiem, bo czwarte piętro, a na domofonie napis, żeby obcych nie wpuszczać. Trzeba też wziąć pod uwagę, że taki kandydat mógłby źle trafić – np. na mnie. Nie cierpię ignorancji, a jest ona normą wśród kandydatów i nierzadko też wśród radnych, którym czasem i cała kadencja nie starczy, by opanować prawo obowiązujące samorządy i w samorządach. Wolałbym się spotkać z kandydatami na neutralnym gruncie, gdzie oni mieliby szansę ucieczki, a ja mógłbym trzasnąć drzwiami z niesmakiem i wyjść z godnością.
Wolałbym, żeby w krzyżowy ogień brali kandydatów dziennikarze, żeby stawiali trudne pytania, prześwietlali programy i odpowiedzi. Ale po tej kampanii wiemy na pewno jedno: dziennikarzy już nie ma. Wyborcy zostali sami w gąszczu deklaracji, prawd, półprawd, szarego i czarnego PR-u (z przewagą czarnego). Raj dla wszelkiej maści populistów.
Cieszę się, jeśli kampania jest stosunkowo krótka i kandydaci nie zdążą mnie zniechęcić nie tylko do siebie, ale i do aktu głosowania w ogóle. Zdaję sobie jednak sprawę, że w wyborach, szczególnie samorządowych, kandydatom łatwo nie jest, a już na pewno tym, którzy odrobinę kumają, czają czaczę, coś wiedzą. Bo wiedzą, że wiele to nie mogą. Im mniejsza gmina, tym mniej. A jeśli w ogóle coś da się zrobić, to są to zwykle rzeczy pospolite, mało fascynujące, szybko ulegające zapomnieniu i zatarciu. Jakiś chodnik, jakaś dróżka, skwer, trzy drzewka i krzaczek. Nowy przystanek komunikacji to już inwestycja strategiczna w gminie. Co innego metropolia. Tu obiecać można prawie wszystko.
Pana Tomasza irytuje, że kandydaci nie potrafią zaprezentować spójnego programu. A kogo nie irytuje? Że opowiadają, jacy są wspaniali. Mnie najbardziej irytuje opowiadanie, że kandydat kocha swoją gminę. Demokracja to nie harlequin, tęsknoty, marzenia i spotkania, i rozłąki. Nie te bajki, które jednak z uporem godnym lepszej sprawy opowiada się przed każdymi wyborami. I te urocze fotografie z pieskami i kotkami jak z TikToka. W Wieliczce kandydat miał zdjęcie z koniem – przynajmniej oryginalnie, choć nie wiem, czy koń by się uśmiał czy nie. Pan Tomasz żartował, że rozważał głosowanie na konia. Cóż, jeden koń został powołany już raz na senatora. Podobno nie był gorszy niż inni.
Ja mam inny przepis na głosowanie. Podzielę się nim z czytelnikami, bo – jak wiadomo – niedługo kolejne wybory. Najpierw wybieram stosunkowo najmniej obrzydliwą listę, co nie zawsze jest łatwe, zwłaszcza im więcej się wie o listach i o tym, jak powstawały. Potem na tej liście wybieram stosunkowo najmniej obrzydliwego kandydata lub kandydatkę i stawiam na nim/niej krzyżyk. I po bólu. Do następnych wyborów. W Wieliczce czy w jakiejkolwiek innej gminie.

Dogrywki, dogryzki, dożynki.

Posted in demokracja, samorząd, wybory samorządowe with tags , , , , , , , , , , on 19 kwietnia, 2024 by aristoskr


W lokalnych grach o tron odbywa się gdzieniegdzie druga i ostatnia tura. Jest o co walczyć, choć może nie tyle o pieniądze, ile o władzę i prestiż. Jaka gmina, taki tron. Ci, którym się wydaje, że się znają, mówią, że tron warszawski to przepustka do walki o wielki pałac z żyrandolami. Rzeczywistość nie całkiem to potwierdza. Co prawda, dwóch prezydentów Polski rządziło wcześniej stolicą, ale dwóch nią nie rządziło, a piąty, Wałęsa, nie rządził wcześniej niczym, za to – jak twierdzą złośliwcy, czyli ci, którzy się znają – potem też nie.
Ale wracajmy do gmin, a w zasadzie do tych gmin, które są miastami. Ważne dożynki – pardon, dogrywki – odbędą się w tę niedzielę we Wrocławiu, Poznaniu, Gdyni, Rzeszowie, Częstochowie i Stołeczno-Królewsko-Cesarskim Mieście Krakowie.
W Poznaniu i Rzeszowie, jak się wydaje, nie będzie niespodzianki. W Gdyni sensacja goni sensację. Najpierw do drugiej tury nie wszedł wieczny prezydent, najbardziej niezależny z niezależnych, założyciel Ruchu Stu, ojciec prezydentury Lecha Wałęsy: Wojciech Szczurek. Nikt nie spodziewał się tej porażki, a przecież powinni się jej spodziewać wszyscy. Szczurek upadł tak jak lotnisko w Gdyni. Niespodzianką jest też to, kto będzie walczył o tron po Szczurku. Aleksandra Kosiorek, radczyni i współwłaścicielka kancelarii prawnej. była jedną z organizatorek protestów przed sądami i liderką Strajku Kobiet w Gdyni. Jest również aktywną członkinią stowarzyszenia Prawniczki ProAbo, które pisze o sobie w ten sposób: „Jesteśmy prawniczkami i opowiadamy się za zapewnieniem powszechnego dostępu do przerywania ciąży” (za „Gazetą Wyborczą”). Kosiorek zatem to całkowite przeciwieństwo dotychczasowego prezydenta. Jej rywalem jest szef radnych PO popierany przez Lewicę i Zielonych. I tu kolejna niespodzianka: sondaż „Gazety Wyborczej” daje Kosiorek przewagę 46% do 21%. Sprawa mogłaby się wydawać już rozstrzygnięta, jednak 1/3 ankietowanych jeszcze nie dokonała wyboru. Przegrana Kosiorek byłaby więc niespodzianką, ale – jak okazuje – Gdynia jest miastem niespodzianek.
O wiele zabawniej kształtuje się sytuacja we Wrocławiu. Tu zaskakujący splot wydarzeń miał miejsce jeszcze przed pierwszą turą. Donald Tusk oficjalnie udzielił poparcia urzędującemu Jackowi Sutrykowi, ignorując kandydata lokalnych struktur PO. W drugiej turze Sutryk zmierzy się z kandydatką Trzeciej Drogi, która nieoczekiwanie wyprzedziła kandydata PiS-u, i to pomimo postępowań prokuratorskich dotyczących kilkorga członków jej najbliższej rodziny. Tuż przed wyborami dwa sondaże dają sprzeczne wyniki: ten na zlecenie „Gazety Wyborczej” zapowiada zwycięstwo Sutryka, a ten zlecony przez portal TuWrocław.com przewiduje zwycięstwo pani Bodnar. Niedzielny wieczór we Wrocławiu będzie pełen napięcia.
W Częstochowie prof. Flis przyznaje większe szanse prezydentowi Matyjaszczykowi niż jego przeciwnikowi z PiS-u. Do zwycięstwa wystarczy namówienie choćby części pozostałych wyborców paktu senackiego.
Na koniec zostawiam miasto cesarsko-królewskie. Tegoroczne wybory samorządowe były – nie tylko zresztą w Krakowie – najbardziej upolitycznione ze wszystkich dotychczasowych. Oczywiście, im większe miasto, tym bardzie to widać. W Krakowie po rezygnacji konsekwentnie bezpartyjnego Jacka Majchrowskiego do walki o sukcesję przystąpiło czterech kandydatów partyjnych lub koalicyjnych i dwóch startujących z własnych komitetów, z tym że jeden z nich, Andrzej Kulig, popierany był przez ustępującego prezydenta. Sondaże, choć nie wszystkie, wyglądały wiarygodnie: dawały pierwsze miejsce Łukaszowi Gibale, prowadzącemu dziesięcioletnią krucjato-kampanię przeciwko Jackowi Majchrowskiemu. Gibała w zasadzie każdą kwestię zaczynał i kończył słowami „Jacek Majchrowski musi odejść”. Gdy prezydent odszedł, pierwsza tura wyborów pokazała, że argumentów na pierwsze miejsce nie starczyło. Z przewagą prawie 10% zwyciężył kandydat (wielo)partyjny Aleksander Miszalski.
No i zaczął się kocioł. Już wcześniej doszło do pęknięcia w lokalnej lewicy, bo Partia Razem wystartowała razem z Łukaszem Gibałą, postanawiając zapewne, że tym razem zaskoczy PO z prawej strony. Nowa Lewica wynegocjowała start z KO i jej kandydatem, czyli trochę osobno i trochę razem. Trudno powiedzieć, na ile wsparcie Razem podziałało, bo listy kandydatów do rady miasta przedstawione przez komitet Gibały zyskały dużo mniej głosów, 46 tysięcy (15,56%), niż sam kandydat na prezydenta – niespełna 80 tysięcy (26,7%). Listy KO zebrały tymczasem 118 tysięcy (40,11%), a Aleksander Miszalski 110 tysięcy (37,2%). W tym wypadku różnica jest niewielka i możliwe są nawet rezerwy na drugą turę jeszcze w samym elektoracie KO. Dodatkowo do wzięcia (hipotetycznie) są głosujący na Rafała Komarewicza i Andrzeja Kuliga, razem około 30 tysięcy wyborców, którzy raczej nie zdecydują się na poparcie osoby będącej w trwałym konflikcie z ich kandydatami. Gdyby zaś wszyscy wyborcy PiS-u posłuchali apelu partii i zagłosowali na Gibałę, siły mogłyby być wyrównane. Wygląda na to, że o ostatecznym wyniku wyborów zadecydują w takim samym stopniu głosujący, jak i niegłosujący.
Co istotne, kampania przeplatana szarym i czarnym PR-em mogła tak samo zachęcić, jak i zniechęcić do kandydatów. Więcej piruetów musiał wykręcać w niej Gibała, zabiegając o głosy PiS-u, a jednocześnie od PiS-u się odcinając. Wyborcom tej partii też nie ma czego zazdrościć, bo namawia się ich do głosowania na kandydata ideologicznie im obcego, wywodzącego się z Ruchu Palikota (czyli zamiast na rodzinę Radia Maryja, na rodzinę Gibałów), a jak pamiętamy, Palikot wyszedł z PO, bo partia ta była zbyt mało liberalna zarówno gospodarczo, jak i światopoglądowo.
Wybory w Polsce nie należą do łatwych. Rzadko jednak się zdarza, że aż taki wpływ na wyniki mogą mieć rodziny kandydatów. I nie tylko Marianna Schreiber.
A już niebawem kolejne wybory: do Europarlamentu.

Na zachodzie bez zmian.

Posted in demokracja, samorząd, wybory samorządowe with tags , , , , , , on 13 kwietnia, 2024 by aristoskr

I na wschodzie też. Polski samorządowej oczywiście. Zmiana może zajść w centrum a dokładniej w sejmiku województwa łódzkiego, który może przejść spod władania PiS pod władanie targanej wstrząsami wyborczymi koalicji 15 października. Roku pamiętnego.

Gdyby tak przesiać przez sito przedwyborcze deklaracje startujących komitetów, to trudno naprawdę uwierzyć, że najwięksi gracze potraktowali wybory samorządowe poważnie.

Jak mówią znawcy, nigdy nie ma dobrej daty na wybory. Ta też była fatalna. Tym bardziej że główni rozgrywający byli zajęci rozgrywkami na łonie premiera. To jest, oczywiście, na łonie rządu. Najważniejszym dowodem na to, że wybory odbyły się w złym terminie, jest fakt, że jeden ze sztandarowych programów koalicji, czyli Program Aktywny Rodzic, ogłoszono już po wyborach. Rząd nie wykazał się chyba dostateczną aktywnością. Albo nie chciał denerwować opozycji. Dzisiejszej opozycji.
Koalicja zostawiła wybory na ostatnią chwilę. Niemal w ostatniej chwili Lewica dowiedziała się, że nie będzie samorządowej koalicji z KO. Dowiedziała się z konferencji prasowej Premiera i Przewodniczącego PO. Przewodniczący partii, nie mylić z prezesem, postawił na myślenie strategiczne. W opinii prof. Matyji przewodniczący postawił na strategiczny interes PO kosztem zdobycia władzy w sejmikach. Eksperci są pewni, że wyborcza koalicja KO z Lewicą przesądziłaby o zdobyciu władzy w dodatkowych co najmniej dwóch sejmikach.

Tyle że wzmocniłaby pozycję lewicy. Widać to wyraźnie na poziomie dużych miast, że tam, gdzie doszło do takich koalicji, wygrywały one wybory, a nawet gwarantowały sobie bezwzględną większość umożliwiającą (współ)rządzenie.

Z dużymi miastami też nie jest całkiem łatwo. Kiedyś miałem wrażenie, że Donald Tusk najbardziej nie lubi Krakowa. Pewnie od czasu gdy Jacek Majchrowski w pierwszej turze pokonał Stanisława Kracika. W czasach rządów PO w Krakowie praktycznie nie było inwestycji centralnych a te, które powinny zostać zrealizowane, jakoś nie mogły się rozpocząć. Inaczej było w czasach rządów PiS, gdy rozpoczęto wiele inwestycji infrastrukturalnych z dokończeniem obwodnicy, przebudową infrastruktury kolejowej wraz z budową nowej przeprawy przez Wisłę.

Teraz wygląda na to, że pierwsze miejsce na czarnej liście Premiera Tuska zajął Wrocław. Choć może padł on ofiarą wewnętrznych rozgrywek w Platformie. Wbrew stanowisku lokalnej Platformy, Przewodniczący poparł niemal w ostatniej chwili urzędującego prezydenta. Dzięki temu wszedł on do drugiej tury, wprowadzając do rady miasta sześcioro radnych w tym pięcioro z Lewicy. Jeśli wygra w drugiej turze, zapewni Lewicy 6 radnego. To wszystko dzięki przewodniczącemu PO, oraz oczywiście wrocławskim wyborcom.

Jest więcej podobieństw pomiędzy Krakowem a Wrocławiem. W drugiej turze spotkają się kandydaci pochodzący z dobrych, przedsiębiorczych rodzin z kandydatami namaszczonymi przez Przewodniczącego. Ludzie sukcesu z ludźmi z polityki. We Wrocławiu to kandydatka z rodziny znanej samemu Szymonowi Hołowni i wrocławskiej prokuraturze. W Krakowie to wieloletni aspirant (aspirator) w świecie polityki osobiście znany rodzinie i Januszowi Palikotowi. Z Palikotem nie łączą go interesy ani polityka. W przeciwieństwie do rodziny. Ktokolwiek ostatecznie wygra te wybory, w obu miastach, będzie to człowiek polityki i sukcesu jednocześnie.

Oboje kandydatów łączy też to, że akcentują niezależność. Nie wiem, czemu to słowo zrobiło taką karierę. Podobnie jak przedsiębiorczość. Osobiście wolę ludzi zależnych i takich, którym zależy. Zależnych, wchodzących w relacje, zależących od jawnie wyznawanych poglądów i grup, które je wyznają. Zależnych od wyborców, sympatyków, partii i stowarzyszeń. Jawnych i rejestrowych. Takich, którym zależy. Którzy podpisują porozumienia, pakty i układy. Tworzą koalicje. Ufam koalicjom bardziej niż niezależnym jednostkom. Wspólnotom i wspólnotom wspólnot. Proletariusze wszystkich wspólnot łączcie się. A przepraszam. To jeszcze za wcześnie. To dopiero na 1 Maja. Wcześniej spotkamy się 21 kwietnia. Na małych lokalnych powtórkach z 13 października. Powtórkach z koalicji i wspólnot.

Może nam się wydawać, że tym razem mamy wybór. Jednak tak naprawdę nie mamy tym razem wyboru. Tym razem to znów plebiscyt. Czy damy sobie szansę na przyszłość, czy wystawimy się na łaskę niezależnych.

Do czytania po wyborach

Posted in polityka, samorząd with tags , , , , on 5 kwietnia, 2024 by aristoskr


Mój najulubieńszy kinomaniak i publicysta kulturalny, Zygmunt Kałużyński, nazwał zbiór swoich esejów „Do czytania pod prysznicem”. Nieśmiało trawestując mistrza, zatytułowałem swój felieton, nawiązując do prysznica, czyli do czytania po powszechnym laniu wody – i raczej nie chodzi tu o znikający w pomrokach dziejów śmigus z dyngusem, ale o tradycyjne wyborcze lanie wody.
Choć piszę to jeszcze tuż przed ciszą wyborczą, sugeruję czytanie felietonu po wyborach, by nie zrazić się do aktu. Aktu głosowania oczywiście.
Niedługo się okaże, że wybory wiele nie zmieniły, a tam, gdzie coś się zmieniło, okaże się, że nie zmieniło się wiele. Kończy się najbardziej niemrawa i nijaka kampania wyborcza. Żaden z komitetów nie miał koncepcji, co obiecać, żeby za bardzo nie oderwać się od gruntu. Wiadomo, z pustego i Salomon nie naleje, tym bardziej że Salomona nigdy nie było. Oprócz oczywiście Patryka. No i Sulejmana. Ale to zupełnie inna bajka.
Przy okazji jaskrawo uwidoczniła się słabość mediów lokalnych. Z jednej strony wiadomo, że publiczne media regionalne są w fazie likwidacji, czyli przekształcania (jeszcze niejasne, w co), i w stanie takim bardziej wegetatywnym, utrzymywane przy życiu finansową kroplówką. Gazety lokalne z koncernu Orlen Press też są w fazie przejściowej, która może się skończyć ich upadkiem. „Gazeta Wyborcza” finiszuje z programem likwidacji mutacji regionalnych. Po raz pierwszy żadne z mediów nie zleciło kompleksowego badania preferencji wyborczych w regionach i powiatach. Z powodów wyżej opisanych nie ma na to pieniędzy. Choć może gdyby Agora zmniejszyła koszty ogólnego zarządu o jednego członka, to kto wie…
Debaty samorządowe nie mają się więc gdzie toczyć, a i tak się okazuje, że nie zawsze kandydaci mają ochotę ze sobą rozmawiać. Bo i po co zresztą, gdy – jak się okazuje na przykład w programie „Kraków – mam prawo wiedzieć” – różnice pomiędzy głównymi kandydatami są statystycznie nieistne. To oznacza, że kandydaci są świadomi ograniczeń funkcjonowania samorządów i dysponują dostateczną wiedzą o problemach oraz wiedzą, że nie będą dysponowali środkami do ich rozwiązania.
Reforma samorządowa uznawana jest za jedyny sukces koalicji AWS-UW. Może dlatego, że miała do tej pory najwięcej obrońców i najmniej przeciwników. Bronili jej głównie samorządowcy, radni, burmistrze, wójtowie, prezydenci. Reforma ukształtowała samorządy, przydzieliła im zadania i obiecała pieniądze na ich realizację. I tak już zostało. Struktury samorządowe wybrano w sposób niespójny, zachowując gminy jako podstawowe jednostki, choć tak naprawdę polityki społeczne przekazano świeżo przywróconym powiatom i nowym/starym województwom.
Szybko się okazało, że ten podział pogłębia różnice pomiędzy lokalnymi metropoliami a prowincją. Szybko też następowała centralizacja zarządzania. Nie pomogła wprowadzona przez SLD zmiana w postaci bezpośredniego wyboru wójtów, burmistrzów i prezydentów. Przedłużyła ona władanie w samorządach osobom ze środowiska SLD, ale – jak się potem okazało – nie na długo, a i ci, którzy rządzili najdłużej, jak w Rzeszowie i Krakowie, nie traktowali związków z tym środowiskiem, słabnącym zresztą z kadencji na kadencję, nadmiernie poważnie.
Wszystkie kolejne rządy prowadziły podobną politykę przerzucania na barki samorządów zadań przy niedostatecznym ich finansowaniu. W dodatku wszystkie reformy fiskalne zmniejszały dochody samorządów, a przecież są samorządy – głównie gminy wiejskie – które utrzymują się niemal wyłączenie z subwencji i dotacji. Oraz kredytów.
Patrzenie na samorządy z punktu widzenia Warszawy czy lokalnych metropolii zupełnie wypacza obraz. W dużych miastach zrealizowano wiele inwestycji, głównie z funduszy europejskich, a ostatnio – jak wiemy z napisów na tablicach – ze „środków budżetu państwa”.
Jak będzie z nowym inwestycjami? Wszystko wskazuje na to, że nawet jeśli uzyskamy przedłużenie terminu rozliczenia, to i tak większość środków z KPO nie zostanie wykorzystana. Tym bardziej że nowemu rządowi wdrażanie kamieni milowych nie idzie jakoś specjalnie szybciej niż poprzedniemu, a niektóre projekty, jak na przykład podatek od samochodów spalinowych, nowy rząd w ogóle chciałby wyrzucić z naszego ogródka.
Prawdziwe gry polityczne rozpoczną się po wyborach. Przeciętni, a także nieprzeciętni, ale politycznie niezaangażowani obywatele będą raczej przy tym statystować. Ten rok to rok stagnacji w samorządach. Następny będzie rokiem zaciskania pasa. A potem… co będzie potem, to nawet ja nie mam pojęcia.
A tymczasem idźcie i głosujcie. Choć obawiam się, że cokolwiek zrobicie i kogokolwiek wybierzecie, to i tak w uszach będą wam grali Rolling Stonsi. No satisfaction.

Sto dni minęło jak jeden dzień.

Posted in demokracja, polityka, Polska, prawo, Prezydent with tags , , , , on 28 marca, 2024 by aristoskr

Oczywiście minęło nie tylko Platformie Obywatelskiej, ale i całemu koalicyjnym rządowi. Minęło nam wszystkim. Ale tylko Platforma stawiała sobie ambitne cele na 100 dni (po wyborach). Ja, zapewne jak większość obywateli chciałem tylko przeżyć je w miarę zdrowo i kulturalnie. Mnie, nie ukrywam, przy odrobinie szczęścia się udało.

Cytując klasyka, czyli siebie, bo pisałem o „setce” zaraz po jej opublikowaniu — „Symetrysta mógłby nazwać listę 100 życzeń efektem braku odpowiedzialności. Czytelnik Księcia interesującą zagrywką. Ja jestem nieco zażenowany. Wyczuwam w tym intelektualną bezradność pomieszaną z lekceważeniem. Bezradność w sformułowaniu oferty dla wyborców”.

Jak potem nie raz wyjaśniali eksperci, tak naprawdę ta setka nie była konieczna, przynajmniej jeśli miało chodzić o wyborców KO. Oni przede wszystkim chcieli odsunąć PiS od władzy. Obietnice miały przyciągnąć dodatkowych wyborców. W wyborach (tak dla przypomnienia) KO zdobyło 30,7% głosów, TD 14,4%, Lewica 8,61%. Aktualnie średnia z sondaży wyborczych (za ewybory.eu) wynosi KO — 30,6%, TD 12,3%, Konfederacja 9,5%, Lewica 8,9%, PiS 28,3%. Na słabości PiS korzystałyby Lewica i Konfederacja, bo na nie przypadałoby więcej mandatów, niż mają w Sejmie. Poza tym nie zmienia się nic.

Rozpoczęły się rozliczenia działalności PiS. Akcję przyspieszyły nadchodzące wybory samorządowe, jak twierdzą jedni komentatorzy lub po prostu musiała doczekać się przemian w prokuraturze i sądach. Mimo wszystko obstawiam to drugie. Minister Bodnar jest w mojej opinii pozytywnym zaskoczeniem tego rządu, nieoczekiwanie sprawnym i zdeterminowanym. Nieco gorzej na tym tle wypada minister Sienkiewicz, który, być może, miał łatwiejsze zadanie. Przed oboma dużo jeszcze pracy, choć więcej zdecydowanie przed ministrem kultury.

Na gorącej setce KO były również takie obietnice, które przez PO zawsze były odrzucane. Jak np. podwojenie wynagrodzeń za prace w niedziele i święta. O podniesieniu stawek wynagrodzeń nie słychać, słychać za to, choć głównie ze strony TD o przywróceniu co najmniej co drugiej handlowej niedzieli. Podobno w interesie małych sklepów. Ich właściciele, jednak nie wyglądają na wyglądających szczęścia. Część wprost mówi, że kolejnych handlowych niedziel nie przetrwają. Za to właścicielom galerii handlowych oczy ze szczęścia goreją…

Śląsk dostał Ministerstwo Przemysłu. Postulat zrealizowany w 100%. Z samym przemysłem może być nieco gorzej, bo ani nie było pomysłu w 100 konkretach, ani nie ma teraz.

Za to rozpoczęła się dyskusja o składce zdrowotnej. Ze wstępnej kalkulacji wynika, że zatrudnieni na etach mieliby finansować opiekę zdrowotną przedsiębiorcom. Postulat poniekąd był zapisany w 100 konkretach, konkretnie obiecywano powrót to ryczałtowej składki zdrowotnej. Można by w sumie iść dalej i zapisać, że to chorzy powinni finansować opiekę zdrowotną, bo to oni z niej korzystają. Należy odnotować, że pomysł obniżenia składki zdrowotnej przedsiębiorcom skrytykował nawet Ryszard Petru. Wygląda na to, że forsująca te zmiany Trzecia Droga poszła tak daleko w liberalizm, że okrążony Petru wylądował w centrum.

Bliski zrealizowania jest postulat Lewicy przywrócenia możliwości zakupu tabletki „dzień po”, czyli antykoncepcji awaryjnej. To, że jest to propozycja uważana za „lewicową”, świadczy o głębokiej ignorancji w zakresie wiedzy medycznej całego naszego politycznego teatrum. Można powiedzieć, że ignorancja to nasza cecha narodowa. Pozostałe obietnice z zakresu opieki zdrowotnej pozostają w sferze tzw. prac przygotowawczych. Natomiast w stadium realizacji jest postępująca likwidacja oddziałów położniczych. To efekt niedofinansowania służby zdrowia zwłaszcza szpitali powiatowych i malejącej liczby urodzin. W tej kwestii domino ruszyło już dawno temu.

Obiecywana i oczekiwana poprawa ochrony zdrowia „wisi” na składce zdrowotnej. Im „chudsza” będzie składka, tym bardziej realizacja obietnic przewlecze się w czasie, jeśli w ogóle się ziści. Aż zaskoczy nas katastrofa demograficzna. Przynajmniej tych jeszcze względnie zdrowych.

Obietnice oświatowe były proste jak konstrukcja… linijki. Skasować prace domowe, oceny z religii nie wliczać do średniej a ją samą przenieść na pierwszą lub ostatnią lekcję i tylko tę jedną, jedyną.
Ale coś poszło nie tak. Najpierw ogłoszono projekt rozporządzenia znoszący obowiązkowe prace domowe. Potem ogłoszono konsultacje, z których wyszło, że przeciw pracom domowym są tylko dzieci i niektórzy rodzice oraz doradcy pani minister. Pani minister zawierzyła doradcom i prace domowe zniosła. Za to zniesienie wliczania ocen z religii do średniej nastąpi dopiero od września, czyli w zasadzie od przyszłego roku. Czyli akurat ten konkret zostanie zrealizowany, ale po 500 dniach z hakiem.

Zmniejszenie ilości lekcji religii wymaga konsultacji z Kościołem a w zasadzie to z Kościołami. A te jeszcze się nie zaczęły, choć już wiadomo, że Kościoły będą przeciw. Może się okazać, że nauczanie religii w szkołach szybciej zniknie samoczynnie, niż zakończą się konsultacje w sprawie jego ograniczenia. Tak mu dopomóż Hołownia. Czy jakoś tak.

Do obietnic wymagających zmian ustawowych w ogóle się nie przyczepiam, przynajmniej dopóki na „straży” prawa i Konstytucji stoi Andrzej Duda. Bo nic się nie uda.

Żeby nie było, że tylko marudzę. Minister nauki zmienił punktację czasopism naukowych, usuwając część zmian wprowadzonych przez osławionego ministra na literę Cz. Co prawda nie dopełnił przy tym wszystkich formalności, ale przynajmniej czasopisma teologiczne i te znane tylko z publikacji samego ministra Cz. mają przywróconą punktację „naukowości”. Ogólny poziom nauki w Polsce może się od tego nie podniósł, ale może będzie wolniej się staczał. Przynajmniej do czasu określenia nowej polityki wobec szkolnictwa wyższego i badań naukowych. Sama, nawet nieco skorygowana, grantoza niczego nie zmieni. Podniesienie płac pracownikom naukowym i stypendiów doktoranckich też nie.

Skoro więc po owocach poznaje się rządzących, to naszych znamy jeszcze słabo lub wcale, choć owoce pracy niektórych wcale słodkie nie są. Sałatki z tego nie będzie. Prędzej bigos a w zasadzie rzadki kapuśniak. Z odrobiną brukselki z KPO.

À propos KPO, gdyby nie potępione przez wielu głosowanie Lewicy za KPO, nie byłoby czego odzyskiwać.

A tak przy okazji, świętującym — wesołych świąt, a całej reszcie odpoczynku.

Demokracja mniejszościowa

Posted in demokracja with tags , , , , , on 15 marca, 2024 by aristoskr


Zbliżające się wybory samorządowe skłaniają do rozważań. Media zapraszają ekspertów do komentowania, a ci skupiają się głównie na zmianach wprowadzonych przez PiS, szczególnie zaś na dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów. Eksperci uważają ograniczenia kadencji za szkodliwe. Takie samo ograniczenie dla prezydenta RP nie budzi kontrowersji. Eksperci sugerują, by podnosić wymogi dla kandydujących po raz trzeci, na przykład by musieli osiągnąć lepsze wyniki w pierwszej turze – 60%, a nie 50%.
Co ciekawe, dyskusji nie wzbudzają starostowie i marszałkowie sejmików, wyłaniani – jak wiadomo – w inny sposób, przez rady powiatów i sejmiki wojewódzkie. Co może dziwić niektórych, urzędy powiatowe i samorządy województw działają, mimo że ich organy wykonawcze nie pochodzą z wyborów bezpośrednich. Albo inaczej: miasta i gminy też powinny ocaleć, gdyby zdecydowano się wrócić do wybierania ich organów wykonawczych przez rady gmin. Bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów to najgorsza pamiątka po rządach SLD. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu większości polityków to się podoba.
Polskie wybory samorządowe są najmniej proporcjonalne i demokratyczne ze wszystkich rodzajów wyborów, pomijając oczywiście Senat, który należy zlikwidować. Pytanie tylko, czy należy go zlikwidować razem z senatorami. Proszę wybaczyć rewolucyjne marzenia frankofila.
W wyborach do sejmiku małopolskiego w roku 2018 prawie 24% głosów zostało zmarnowanych: oddanych na komitety, które nie uzyskały ani jednego mandatu. Dla porównania, w ostatnich wyborach do Sejmu takich głosów było niespełna 4%. Prawie jedna czwarta głosujących w wyborach do sejmiku nie ma więc tam swoich reprezentantów, w porównaniu do 4% głosujących w wyborach do Sejmu (to mniej, niż wynosi próg wyborczy). Wygląda na to, że o ile Sejm jest władzą demokratycznie wybraną i reprezentatywną (pomijając wady ordynacji wyborczej), o tyle sejmik małopolski ( i inne podobnie) już niekoniecznie.
W wyborach do Rady Miasta Krakowa 15% wyborców nie uzyskało swojej reprezentacji. Był to jednak wynik wyjątkowy, gdyż Jacek Majchrowski startował jako reprezentant szerokiego frontu, wspierany przez koalicyjny komitet wyborczy. W wyborach w 2014 roku „straconych” głosów było już normalnie 20%. Trzeba też wziąć pod uwagę, że frekwencja w tych wyborach wynosi około 50%, czyli radni Krakowa reprezentują co najwyżej 40% osób uprawnionych do głosowania. To już ewidentnie tyrania mniejszości.
Z czego to wynika? Po pierwsze, z tendencji do ograniczania liczby radnych. Wiadomo, mniej radnych to mniejsze wydatki. Ale mniej radnych to również mniej proporcjonalne wybory. Po drugie, z wielkości okręgów wyborczych. W gminach do 20 tysięcy mieszkańców sprawa jest prosta: wybory są większościowe. W gminach powyżej 20 tysięcy okręgi wyborcze mogą liczyć od pięciu do ośmiu mandatów. W okręgach pięciomandatowych mandaty zwykle uzyskują maksymalnie trzy komitety. W okręgu ośmiomandatowym szansę na mandaty mają cztery komitety, a przy dużym rozdrobnieniu głosów nawet pięć. Łatwo zapominającym przypominam, że w ubiegłorocznych wyborach do Sejmu dostało się pięć komitetów, z czego dwa miały wynik poniżej 10%. W wyborach samorządowych takie wyniki w okręgach nie dawałyby ani jednego mandatu.
W wyborach do rad powiatów okręgi liczą od trzech do dziesięciu mandatów. W tych najmniejszych jest miejsce na dwa komitety wyborcze. Mając więc np. 20% głosów, można tam nie uzyskać ani jednego mandatu. Najłatwiej, wydawałoby się, zapewnić pluralizm w sejmikach – oczywiście w tych okręgach, w których faktycznie będą okręgi liczące dziesięć i więcej mandatów.
Reasumując: samorządność w Polsce oparta jest na najmniej proporcjonalnych i najmniej demokratycznych zasadach wyborczych. W dodatku jednoosobowe organy gmin mają dominującą pozycję nad ciałami uchwałodawczymi. Są w stanie rządzić gminami nawet bez stabilnego poparcia rad. I rządzą.
Co więc robić, by poprawić demokrację i samorządność – oczywiście, o ile ktoś (z polityków) by zechciał? Po pierwsze, znieść bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów. Po drugie, wprowadzić w gminach poniżej 20 tysięcy mieszkańców wybory proporcjonalne i uczynić całą gminę jednym okręgiem wyborczym. Po trzecie, zwiększyć liczbę radnych wszystkich szczebli samorządu o co najmniej 10%. Po czwarte, poszerzyć okręgi wyborcze tak, by nie mogły być mniejsze niż ośmiomandatowe.
To wszystko można wypracować i uchwalić tak, by obowiązywało od następnej kadencji samorządu. Oczywiście znów czteroletniej.

.

O czym się nie mówi

Posted in demokracja, edukacja, ekologia, gospodarka, Kraków, polityka, Polska, UE with tags , , , , , , , on 10 marca, 2024 by aristoskr


Czasem odnoszę wrażenie, że sprawy, o których dyskutujemy lub możemy dyskutować, albo są już nieistotne, albo zawsze takie były. Istotne są te sprawy o których nie rozmawiamy lub o których rozmawiać nie chcemy. Albo te, o których zdaniem polityków rozmawiać nie powinniśmy. Szczególnie wybory są okresem silnych nakazów i zakazów: o czym rozmawiać, o czym nie rozmawiać. To właśnie dlatego wyborcy mogą czuć się rozczarowani po oddaniu głosów i twierdzić – trawestując nieco klasyka – że nie otake wybory im chodziło.
Krakowscy kandydaci na porzucony przez Jacka Majchrowskiego fotel prezydencki umówili się podobno, że nie będą dyskutować o strefie czystego transportu. Lobby antystrefowe jest tak silne (w gębie), że kandydaci wolą nie ryzykować debaty. Ci odrobinę bardziej przytomni wiedzą, że strefa musi powstać – niekoniecznie w proponowanym dotąd kształcie, bo sąd (krakowski) obnażył wszystkie słabości uchwały. Teraz nowa rada miasta będzie mogła poprawić uchwałę i strefę, a przede wszystkim wyjaśnić wszystkim jej cele, zasady i ograniczenia. I niestety, strefa nie ogranicza praw posiadaczy samochodów, z wyjątkiem aut najstarszych. Właściciele nowych i całkiem nowych SUV-ów nadal będą mogli rozjeżdżać miasto, bo celem strefy nie jest – wbrew częstemu mniemaniu – ograniczenie ruchu samochodowego.
Nie rozmawiamy w trakcie tej kampanii wyborczej o katastrofie klimatycznej. Nowy rząd, podobnie jak stary, chce budować na Nosalu stok zjazdowy, który prawdopodobnie będzie czynny dwa tygodnie w roku przy wsparciu „fabryki śniegu” i kompanii ratraków. Właściciele stacji narciarskich rozbudowywali swoją bazę, wyciągi, armatki śniegowe, a powinni inwestować raczej w igelit. Choć jazda po nim wymaga wody, a tej już teraz zaczyna brakować nie tylko w górach.
O wodzie też nie rozmawiamy. Polskie zasoby wody są porównywalne z tymi w Egipcie. Tam jest co prawda Nil, ale 96% kraju to pustynia. My na razie mamy tylko małą Pustynię Błędowską, za to nie mamy Nilu. A niedługo nie będziemy mieli innych rzek. Noteć powoli staje się rzeką okresową, a w jej ślady pójdą następne.
Nie rozmawiamy o energii. Nie dość, że podjęto próbę utrącenia budowy elektrowni jądrowej, bo takie mogły być skutki kwestionowania wybranej lokalizacji Kopalino, to jeszcze podano w wątpliwość kolejne lokalizacje. Z wielu względów nie ma lepszego miejsca niż Bełchatów, gdzie EJ zastąpiłaby największą polską elektrownię węglową. Zielona transformacja nie powiedzie się bez średnich reaktorów planowanych przez konsorcjum Orlen-Synthos. Jakkolwiek oceniać działanie Orlenu, akurat projekt budowy małych (a w zasadzie średnich) reaktorów zasługuje na kontynuację. Co więcej, kontynuacja projektu jest niezbędna. Brak zainteresowania Mittala w Krakowie projektem małej EJ nie powinien być zaskoczeniem. Krakowski zakład jest w planach firmy zapewne przeznaczony do likwidacji. To jednak zła wiadomość dla Krakowa, i to nie tylko z powodu wizji utraty kilku tysięcy miejsc pracy. Reaktor rozwiązywałby szereg problemów energetycznych miasta, również w zakresie dostaw energii cieplnej. Najlepiej byłoby znaleźć inną lokalizację w Krakowie i naciskać na polityczną zgodę na kontynuację projektu Synthosu. Ale o tym nie rozmawia się przed wyborami.
Nie rozmawia się też o nowym zielonym ładzie. Z jednej strony UE ustanawia limity użycia nawozów i środków ochrony roślin, z drugiej blokuje legalizację upraw roślin GMO. Ceny na europejskim rynku żywności w coraz mniejszym stopniu zależą od wielkości zbiorów w Europie, a w coraz większym od urodzaju w Amerykach, Rosji, Chinach, Indiach, Nowej Zelandii, gdzie dominują wielkie holdingi spożywcze, z którymi żaden europejski farmer, a tym bardziej polski rolnik nie jest w stanie konkurować. Podobnie wygląda sytuacja na Ukrainie. Nawet jeśli ukraińskie zboża nie trafiają na polski rynek, przynajmniej legalnie, to i tak wpływają na ceny na rynku globalnym.
O aborcji też nie należy rozmawiać przed wyborami. Ani po wyborach. To kiedy rozmawiać? Gdyby wybory coś zmieniały, zostałyby zakazane, powiedziała Emma Goldman – anarchistka, feministka i ateistka. Czyżby mogła mieć rację?

Wyborczy święty Graal

Posted in Kraków, samorząd, wybory samorządowe with tags , , , , on 1 marca, 2024 by aristoskr


W niemal każdych wyborach funkcjonuje jakaś magiczna obietnica, która zdaniem kandydatów jest niezwykle istotna dla wyborców i w związku z tym należy z nią iść w lud. W tym roku w Krakowie takim świętym Graalem jest metro. Albo takim złotym cielcem.
Lekkie metro proponuje Gibała. Proponuje też bilety dystansowe, które w jego opinii zachęcą posiadaczy samochodów do jazdy komunikacją publiczną. Zgodnie ze swoim oświadczeniem majątkowym (za rok 2022, za 2023 jeszcze go nie ma) sam Gibała nie jest posiadaczem samochodu, więc jego to pewnie nie dotyczy. Nie są znane powody, dla których posiadacze samochodów mieliby zacząć jeździć komunikacja publiczną, a już zwłaszcza posiadacze samochodów o wartości przekraczającej przeciętne roczne wynagrodzenie (brutto). A tym bardziej, jeśli to samochody służbowe.
Mam wrażenie, że dużej części kierowców przeszkadza komunikacja publiczna – niektórym autobusy (i buspasy), innym tramwaje. Miesiąc, w którym samochód choć raz nie blokował przejazdu tramwaju na ulicy Długiej, od razu zapisywany jest w annałach miasta. Dla takich kierowców metro jest idealnym rozwiązaniem. Nie przeszkadza, nie widać go ani też nie widać jego pasażerów. Taka podziemna klasa turystyczna.
Jednym z argumentów podnoszonych za budową metra jest wola mieszkańców, wyrażona w referendum. A jak to z tą wolą i z tym referendum było?
Domagali się referendum przeciwnicy organizacji zimowych igrzysk w Krakowie. Podział był jasny. Wszystkie poważne siły polityczne w radzie miasta i poza nią chciały igrzysk. Igrzyska były też popierane przez prezydenta Majchrowskiego. Igrzysk nie chciało tylko Stowarzyszenie Kraków przeciw Igrzyskom.

I jeszcze wasz uniżony felietonista.
Jednak prezydent, początkowo niechętny referendum, zmienił zdanie, a rada miasta postanowiła do głównego pytania dołożyć kolejne trzy: o budowę metra w Krakowie, o budowę system monitoringu wizyjnego oraz o ścieżki rowerowe.
I tak w roku 2014 słowo stało się referendum. W dodatku ważnym, bo frekwencja przekroczyła 30% (prawie 36%), choć nie dorównała frekwencji z wyborów samorządowych.
I co wyszło? Nie wyszły igrzyska. Igrzyskom na TAK zagłosowały 62 453 osoby (30,28%), igrzyskom na „NIE” – 143 796 (69,72%). I po zniczu. Co prawda, zamiast zimowych igrzysk odbyła się długo potem w Krakowie „Sasinada”, pardon, Igrzyska Europejskie, ale w tej sprawie nie było przecież referendum. Na szczęście impreza przeszła tak jakoś niezauważalnie, prawie jak Światowe Dni Młodzieży. Co do których też oczywiście referendum nie było.
Wróćmy jednak do tematów, co do których w referendum wyrażono (wiążącą) opinię.
Najwięcej głosujących na TAK – 175 033 (85,20%) – zebrała propozycja rozbudowy ścieżek rowerowych, choć trzeba zaznaczyć, że miała też przeciwników (30 398 – 14,80%). Budowa ścieżek, a czasem nawet dróg rowerowych nabrała przyspieszenia, zwykle wzbudzając zadowolenie nie tylko rowerzystów, choć czasem dosyć mieszane odczucia.
Na drugim miejscu znalazła się propozycja budowy systemu monitoringu wizyjnego, za którą się opowiedziało prawie 70% głosujących. Tu wola uczestników referendum nie stała się ciałem i chyba się nie stanie. Szczerze mówiąc, jakoś mnie to nie martwi. Może zbyt silnie wpłynął na moją wyobraźnię film Tony’ego Scotta „Wróg publiczny”, w którym Will Smith ucieka przed ścigającym go monitoringiem i nie tylko przed nim.
Metro osiągnęło dopiero trzeci wynik. Zwyciężyło z niewielką przewagą 55% do 45%, choć większą, niż (dużo później) Duda pokonał Komorowskiego (51,5% do 48,5%). To jednak o wiele mniej niż zwycięstwo Majchrowskiego nad Wasserman (62% do 38%).
Ciekawe, jak się ukształtują procenty w tegorocznych wyborach, i co z nich wyniknie.
Magistrat po referendum zamawiał kilka ekspertyz na temat metra, bo temat odżywał przed każdymi wyborami. Ze wszystkich raportów wychodziło, że metro – delikatnie mówiąc – jest zbędne. Z ostatniego raportu również. W dodatku z opracowania GUS wynika (o czym chyba już wspominałem), że Kraków i aglomeracja właśnie osiągają apogeum swojej liczebności. W optymistycznej wersji nie będzie tu więcej mieszkańców. A niestety optymistyczne prognozy ostatnio się nie sprawdzają.
Czytając programy kandydatów na prezydenta (i wójtów, i burmistrzów), można odnieść wrażenie, że osoby te starają się nie epatować wiedzą o kompetencjach miast i gmin. Raczej snują opowieści z mchu i paproci. Trudno zresztą się przyznawać w kampanii wyborczej, że większość narzędzi do poprawy funkcjonowania samorządów i poprawy realizowanych przez nie usług publicznych znajduje się w rękach premiera, ministrów i parlamentarzystów. Bo choć to samorządy mają zapewnić mieszkańcom wodę, kanalizację, ciepło i transport publiczny, to bez dodatkowych pieniędzy i zmian w prawie nie będą w stanie.
Wiele miast i regionów Europy musiało w ubiegłym roku racjonować wodę, a taka Katalonia zaczęła już kolejny rok od tej reglamentacji. W minionym roku dotknęło to szereg gmin również w Polsce. Czy ktoś ma pomysł, co będzie, gdy lustro zbiornika dobczyckiego obniży się zbytnio? Jak komunikacja publiczna i miasto w ogóle poradzi sobie po uwolnieniu cen za energię elektryczną? Czy magistrat (i kandydaci na prezydenta) ma plan awaryjny wobec zamknięcia Huty w Krakowie, które może nastąpić nawet w tym roku? Co się stanie, jeśli nowy właściciel Ciepłowni Skawina postanowi zakończyć jej działalność albo zrobi to aktualny właściciel, kiedy nie znajdzie kupca ? Problemy z metrem czy jego brakiem staną się wtedy zupełnie nieistotne.